Obserwując rynek warsztatów fotograficznych w Polsce zmagam się ze swego rodzaju pytaniem. Czy ich uczestnikom powinno przysługiwać prawo do używania warsztatowych zdjęć w portfolio.

Jak to zwykle bywa, wypada zacząć od teorii. W teorii większość (bo nie każde) zdjęcie jest utworem w myśl Ustawy o Prawie Autorskim i Prawach Pokrewnych. Art. 1 tej ustawy mówi

„Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia (utwór).”

Praktyka utrwaliła interpretację według której utworem może być dzieło spełniające jednocześnie trzy kryteria:

  1. Musi to być rezultat pracy człowieka (twórcy).
  2. Musi to być przejaw działalności twórczej (utwór musi być oryginalny, wyróżniać się).
  3. Musi mieć indywidualny charakter (czyli trzeba sobie postawić pytanie, czy takie dzieło już powstało, czy byłoby możliwe, że stworzy je inna osoba).

No to pora odpalić rollercoaster i przejechać się nieco po zagadnieniu…

Kto zna to zdjęcie?

Sprawa tego selfie rozpoczęła się w 2011 roku, kiedy brytyjski fotograf przyrody David Slater robi reportaż o makakach czubatych zamieszkujących rezerwat na indonezyjskiej wyspie Celebes. Wtedy to jedna z małp – widoczna na zdjęciu – Naruto porywa jego aparat i wyzwala migawkę robiąc serię zdjęć otoczenia i siebie samej. Większość zdjęć nie nadaje się no niczego, ale kilka było na tyle dobrej jakości, że fotograf je opublikował. W krótkim czasie zdjęcie trafia do Wikipedii w domenie publicznej, co oznacza, że każdy może z nim robić co tylko zechce. Autor zdjęcia zwraca się do Wikiipedia z prośba o jego usunięcie i tu następuje zwrot akcji.

Wiki odpowiada, że autorem zdjęcia przecież jest małpa a nie David i co za tym idzie, małpa nie posiada praw autorskich, zatem, skoro praw autorskich brak – nie ma podstaw do zmiany licencji zdjęcia. W tym miejscu do gry włącza się PETA (People for the Ethical Treatment of Animals) potężna organizacja walcząca o prawa zwierząt, która podtrzymuje zdanie, że to małpa jest autorem zdjęcia, więc to jej przysługują osobiste i majątkowe prawa autorskie. W tym także tantiemy z tytuły wykorzystywania zdjęcia. Rusza machina sądowa, po jednej wspomniana ogromna organizacja, po drugiej – jeden człowiek, fotograf. Wydatki na prawników doprowadzają Davida na skraj bankructwa. W styczniu 2016 roku sąd w San Francisko orzeka, że małpa ani żadne inne zwierzę nie posiada praw autorskich więc pozew organizacji należy oddalić. Makak Naruto nie jest autorem zdjęcia, PETA się nie poddaje, apelacja również orzeka na korzyść człowieka.

A kontrowersji końca nie było…

Jesienią 2017 roku świat obiega informacja o zawarciu ugody. Slater uzyskuje prawa autorskie, Wikipedia usunie z domeny publicznej sporne zdjęcie, a 25% zysków ze sprzedaży zdjęć trafi na konto rezerwatu, w którym zamieszkuje Naruto.

Sprawie towarzyszyły liczne komentarze, wszystkie zaś odnosiły się do praw zwierząt, ale nie dlatego przywołuję dziś ten przykład by mówić o prawach braci mniejszych.

Czemu o tym mówię?

Użyłem go, by zbudować fundament pod refleksję – „czy zdjęcie z warsztatów można użyć w portfolio”. Skąd taki pomysł? Sprawa jest prosta, nie zawsze ten kto naciska migawkę jest autorem. Nie chodzi tu o porównanie kogokolwiek do makaka (przy okazji warto wiedzieć, że to cholernie inteligentne zwierzaki), ale o to, że czasami na warsztatach kursant ma tyle do gadania w zakresie kreacji co i Naruto – czyli w zasadzie naciska tylko spust migawki.

Cóż, widziałem już wiele warsztatów, tych lepszych i tych gorszych. Tych bardziej kreatywnych i tych bardziej odtwórczych. Zawsze zastanawiało mnie to, czy w sytuacji, kiedy kursant wchodzi do studia, zastaje tam gotowy set oświetleniowy, umalowaną modelkę, która pozuje w założony przez prowadzącego sposób a rola kursanta ogranicza się do (oby) wykadrowania i naciśnięcia spustu migawki to czy mówienie o tym, że kursant zdjęcia jest autorem ma tu sens?

Trafiam czasami na strony fotografów, których zdjęcia przedstawiają bardzo różnorodny poziom, od dość przypadkowych zdjęć gdzieś w plenerze po wymuskane foto ze studia i zastanawiam się wtedy, gdzie jest prawda. Które zdjęcia naprawdę są zdjęciami fotografa, a które wykonał pod dyktando kogoś innego.

Co w takiej sytuacji ma myśleć klient? Czy będzie w stanie prawidłowo ocenić portfolio? Czy uniknie on rozczarowania, kiedy okaże się, że wybrany fotograf nie potrafi zrobić zdjęć, jakie pokazuje w portfolio – bo nie ma studia, lamp, modelki, fryzjerki i makijażystki jak wtedy?

W końcu, czy to etyczne?

Piękne dwa zdjęcia zakochanych, jedno wybitnie świąteczne, drugie może bardziej walentynkowe…

Co w nich wyjątkowego? Pewnie nic, są bardzo poprawne, przyciągają uwagę i wielu z nas chciałoby je mieć albo w portfolio, albo w swoim albumie. A co, jeśli Wam powiem, że znam autora tych zdjęć i mogę Was zapewnić, że ledwo umie składnie czytać, nie ma pojęcia co to głębia ostrości i jest uczniem szkoły podstawowej? Nie, nie jest geniuszem fotografii, nie ma nawet aparatu. Ma za to w swoim dorobku całkiem niezłe warsztaty, na których otrzymał aparat i szkła o jakich sporo z nas może pomarzyć. Dostał też do dyspozycji całe studio, z gotową aranżacją, nawet profesjonalnych modeli, którzy sami wiedzieli, jak zapozować i po każdym zwolnieniu migawki w mgnieniu oka zmienili pozy.

Prowadzący ustawił aparat na statywie, ustawił parametry ekspozycji i ostrość. Kursant nacisną spust migawki, obrobił zdjęcie pod nadzorem wykładowcy. Na oprogramowaniu, którego nie ma, używając presetów warsztatowych – które otrzymał w zestawie materiałów do szkolenia.

Co teraz? Komu należy przypisać autorstwo zdjęcia? Zgodnie z praktyką prawną, autorem zdjęcia w takim ujęciu jest nadal wykładowca. Czy fakt, że ma to w nosie i pozwala warsztatowcom na używanie zdjęć w portfolio ma znaczenia? W zasadzie ma. W teorii podpada to pod art. 115 i 116 UoPAiPP:

Art. 115
1. Kto przywłaszcza sobie autorstwo albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3.
2. Tej samej karze podlega, kto rozpowszechnia bez podania nazwiska lub pseudonimu twórcy cudzy utwór w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, artystyczne wykonanie albo publicznie zniekształca taki utwór, artystyczne wykonanie, fonogram, wideogram lub nadanie.
3. Kto w celu osiągnięcia korzyści majątkowej w inny sposób niż określony w ust. 1 lub 2 narusza cudze prawa autorskie lub prawa pokrewne określone w art. 16, art. 17, art. 18, art. 19 ust. 1, art. 191, art. 86, art. 94 ust. 4 lub art. 97, albo nie wykonuje obowiązków określonych w art. 193 ust. 2 lub art. 20 ust. 1-4, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
Art. 116.0
1. Kto bez uprawnienia albo wbrew jego warunkom rozpowszechnia cudzy utwór w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, artystyczne wykonanie, fonogram, wideogram lub nadanie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
2. Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w ust. 1 w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.
3. Jeżeli sprawca uczynił sobie z popełniania przestępstwa określonego w ust. 1 stałe źródło dochodu albo działalność przestępną, określoną w ust. 1, organizuje lub nią kieruje, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 5.
4. Jeżeli sprawca czynu określonego w ust. 1 działa nieumyślnie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

Czemu w teorii? Bo wykładowca z tego prawa nie skorzysta z względów oczywistych, a klient nie ma świadomości jakiej manipulacji padł ofiarą.

Kto ofiarą a kto katem?

A padł ofiarą bezsprzecznie, bo nie ma fizycznej możliwości, aby wspomniany dziesięciolatek powtórzy takie zdjęcia – bo nie ma ani na czym, ani gdzie ani jak. Co nie przeszkadza w istnieniu fanpejdża „dzidzia photography” i reklamowaniu świątecznych minisesji dla zakochanych po trzy stówki sztuka. Co więcej, nie przeszkadza to temu dziesięciolatkowi fakt, że przetwarza niezgodnie z prawem i wolą modeli dane osobowe (tak, wizerunek jest daną osobową i to oficjalne stanowisko Ministerstwa Cyfryzacji), ba, nie ma on nawet zgody na wykorzystanie wizerunku w myśl przepisów prawa autorskiego. Więc łamie całkiem spore spektrum przepisów, od tych o działalności gospodarczej, przez prawa autorskie po ochronę danych i co? Nic, bo dziesięciolatek nie podlega odpowiedzialności karnej, odpowiadają jego rodzice.

Nadal uważasz, że zdjęcia z warsztatów powinny stanowić element komercyjnego portfolio fotografa? Czy to wina fotografów – moim zdaniem nie, wina leży całkowicie i wyłącznie po stronie wykładowców. To oni są jedyną jednostką mogącą zatrzymać wypływ „być może” fotografów twierdzących, że umieją fotografować.

Jasne, że sprawa nie jest tak jasna i prosta jak podany tu przykład, ale chyba czas się zastanowić, czy warsztaty powinny uczyć fotografowania, czy tylko pokazywać, jak fotografuje wykładowca. Jakie jest Twoje zdanie?