Szok, niedowierzanie i miliony pytań w głowie. Zrujnowany pomysł na świetny tekst i rozczarowanie. To mniej więcej to co czuję teraz myśląc o tym jak bardzo musi być źle w naszym bagienku, albo, jak dobrze musi być, skoro stać nas na marnowanie okazji…
Tytułem wstępu, jakiś czas temu poprosiłem Was o odpowiedź na pytanie – Jakich producentów albumów znacie?
Podaliście nieco ponad dwadzieścia nazw i marek, oto one w kolejności co do ilości odpowiedzi, pisownia oryginalna:
- Najlepsze Foto
- Crystal Albums
- Albumy Bodzioch
- Digital Album
- Krukbook
- Barański
- Saal Digital
- Dglab
- TheLab
- AlbumStyl
- Cewe
- Empik Foto
- Empol
- Snap Albums
- QT Albums
- ABgraf
- Poldom
- digitalalbum[.]pl
- Foton Kalisz
- Celfoto
- labpolska
- ALBUMYART
Zwróciłem się do wszystkich (choć nie, do kilku nie udało mi się dotrzeć droga inną niż formularz na stronie www) z propozycją przygotowania krótkiego tekstu o ofercie, nie dłuższego niż 1800 znaków i zdjęć ilustrujących ten tekst. Początkowo wszyscy dostali ten sam deadline – teksty, i zdjęcia miał trafić do mnie do 4 czerwca. Kilka firm poprosiło o możliwość przesunięcia terminu. Ostatecznie dla kilku producentów terminem był 11 czerwca.
W zestawieniu miało się pojawić 21 producentów. Jeden odmówił z powodu targetowania swoich produktów tylko na rynek zagraniczny. Po dłuższej rozmowie z przedstawicielami marki postanowiłem tą decyzję całkowicie uszanować i w ogóle markę pominąć. Przy okazji muszę stwierdzić, że była to bardzo sympatyczna wymiana zdań.
Teraz miodek… Maila o tej samej treści otrzymali wszyscy, w odstępie do 15 minut.
Wysyłałem je oddzielnie, adresując imiennie, jeśli było to możliwe).
Pierwsza odpowiedź po niespełna trzech minutach – w skrócie „fajny pomysł, super, materiały doślemy. Dobry początek. Fakt, była to realnie trzecia odpowiedź, ale dwie pierwsze pochodziły z autorespondera lub systemu ticketowego – więc brzmiały mniej więcej tak „dziękujemy za zgłoszenie, nasi pracownicy odpiszą do Ciebie później”. Kolejny mail dotarł po 20 minutach od wysyłki, pochodził z agencji PR pracującej na rzecz dużego dostawcy. Informacja była dość jasna, agencja z marką już nie pracuje, ale przekazano moją wiadomość dalej.
Potem jeszcze kilka innych firm, czasami z dodatkowymi pytaniami. Niektórzy odpisując uparcie twierdzili, że nazywam się Piotr. Jeden mail wysadził mnie z butów – krótka piłka – wysyłam dane do faktury, dostaję przelew, a potem piszę recenzję wg dołączonych do faktury wytycznych. Jak się okazało z tą firmą pracuje się albo tak, albo wcale. Szkoda.
Jak się okazało, część firm nie odpisała nic – fakt, wielką sławą czy celebrytą nie jestem, z drugiej strony – przychodzi gość, mówi, że może kilka słów o marce zamieścić (tak, teksty maiły pochodzić z firm) i nie chce za to kasy. Ja bym brał, ale mogę się mylić i to wcale nie jest okazja do budowania zasięgu marki.
Co ważne – zachowywałem się dość biernie. Propozycję wysłałem raz, jeśli ktoś miał pytania, odpowiadałem, jeśli ktoś pytał o dłuższy termin – zgadzałem się. Nie upominałem się i nie przypominałem o zbliżającym końcu terminu. Chciałem sprawdzić na ile moja sprawa będzie zapamiętana i pilotowana po stronie firmy.
Jedna firma zapytała mnie co zrobię z tekstem. Gdzie trafi, jak będzie promowany i jak firmy będą uporządkowane w spisie. Dorze to rokowało. Niestety, na tym temat się i tu zakończył.
Jest niedziela, 11 czerwca. Dzień wolny, a ja mam na dysku materiały od pięciu producentów. Z czego, tylko jeden zachował określony limit znaków (do 1800), jeden dostarczył tylko tekst.
Ostatnio na kilku grupach była awantura o poziom obsługi i relacji z klientami w tej branży. Cóż mogę rzec – jest gorzej niż ptaszki ćwierkają. 10 producentów albumów mnie olało na samym wstępie, kolejnych 5 marek mimo początkowego odzewu – nie wywiązało się z swoich deklaracji w terminie podstawowym ani w dodatkowym o który same firmy poprosiły.
Chciałem zatrząść rynkiem robiąc wielki test foto książek, ale miałem problem ze zgromadzeniem budżetu na ten cel. Oszacowałem, że usiałbym wydać blisko 10 000 zł – trochę za dużo jak na darmowy blog bez reklam. Tymczasem okazało się, że wstrząsnęli nim sami producenci.
Ciężko mi oceniać całą ta sytuację, ale każdy z kim pracowałem do tej pory wie, że jeśli klient ma problem winniśmy mu pomóc go rozwiązać. Jeśli klient może dodatkowo nam pomóc w reklamie – extra. Czyż nie na to liczymy robiąc świetne zdjęcia, licząc na polecenia?
Moim problemem była nieznajomość oferty, taka sama jak u każdego z fotografów, który odkrywa nowego producenta. Chciałem ją poznać w esencji, bez opowiadania o tym, jak to firma jest liderem, rynku, prężnie rozwijającą się marką i całym tym bełkocie o niczym. Miał być konkret – „co robisz, jak robisz, co oferujesz”. W zamian oferowałem Was – ten tekst przeczyta ponad tysiąc fotografów (o ile nie więcej). Wiec marka rozmawiając z jednym, mogła rozmawiać z tysiącem. Nie skorzystały. Trudno.
Zatem dziś bez nazwisk, a te firmy, które zdecydowały się wysłać tekst i kilka zdjęć docenię bardziej niż planowałem. Jeszcze nie wiem jak i kiedy dokładnie, ale wiem jedno – to tylko 25% firm na rynku, od dużych molochów, po małe manufaktury.
Idę o zakład, że inna specjalistka od marketingu i fotografka zarazem się ze mną zgodzi. Relacja z klientem, nawet tym potencjalnym jest kluczowa dla marki, a pierwsza linia kontaktu z brandem jest wyznacznikiem dla dalszych relacji biznesowych między dwoma podmiotami.
Po prawej znajdziecie zapis do newslettera, mówię o tym, dlatego, że dla jego subskrybentów przygotuję dodatek do tego tekstu. Małą epikryzę, gdzie na bazie tego tekstu postaram się opowiedzieć o tym jak dobrze realizować pierwszy kontakt klienta z firmą i jak pomóc sobie w budowaniu relacji.
W ostatnim zdanie chcę podziękować albumstyl.pl, snapalbums.pl, dglab.pl, najlepszefoto.pl i KrukBook.pl za to, że potrafiły prawidłowo zareagować i wykorzystać okazję. Jeśli tak samo reagujecie na problemy Waszych klientów – jest nieźle. Jedno co mogę obiecać – Wasza praca nie pójdzie na darmo i te teksty trafią na mojego bloga, choć w innej formie niż pierwotnie planowałem.